Amerykański Sen

Story Info
Three women take a trip through the American countryside.
7.1k words
0
174
00
Share this Story

Font Size

Default Font Size

Font Spacing

Default Font Spacing

Font Face

Default Font Face

Reading Theme

Default Theme (White)
You need to Log In or Sign Up to have your customization saved in your Literotica profile.
PUBLIC BETA

Note: You can change font size, font face, and turn on dark mode by clicking the "A" icon tab in the Story Info Box.

You can temporarily switch back to a Classic Literotica® experience during our ongoing public Beta testing. Please consider leaving feedback on issues you experience or suggest improvements.

Click here

OD AUTORA

Opowiadanie jest połączeniem sensacji i czarnego humoru. Sceny poważne przeplatają się z humorystycznymi. Ponieważ w tekście pojawiają się drastyczne opisy, nie polecam go osobom wrażliwym.


Jeszcze jako dziewczynka lubiłam oglądać amerykańskie filmy drogi. Oglądać i marzyć, że to ja jadę przez pustkowia Stanów kabrioletem, a wiatr rozwiewa mi włosy, albo prowadzę wielką ciężarówkę. Jako nastolatka byłam już pewna, że kiedyś zrealizuję to marzenie. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie. Będąc nastolatką, nie mogłam sama, później studia na iberystyce, a pierwsza kiepsko płatna praca wykluczała realizację. Dopiero gdy zostałam tłumaczką literatury iberoamerykańskiej, moja sytuacja finansowa uległa radykalnej poprawie. Mogłam już spełnić swoje marzenie, ale... Pojawił się w moim życiu mężczyzna. Bardzo ważny mężczyzna, który wkrótce został moim mężem. A potem ciąża. Tak więc musiałam znowu odłożyć na później swoje wielkie marzenie. Bez żalu, ale nigdy nie zrezygnowałam z niego.

Dopiero będąc żoną i matką ślicznej trzylatki, nadarzyła się, trochę przypadkowo, okazja spełnienia mojego snu. Miałam już trzydzieści dwa lata i zdawałam sobie sprawę, że albo teraz, albo nigdy. Za kilka lat, gdy na dobre ugrzęznę w codzienności, będzie za późno, może dopiero na emeryturze; tak czułam. Jednak emerytura była dla mnie zdecydowanie zbyt odległą perspektywą, a więc teraz i tylko teraz!

Wówczas od ponad roku obok mnie pomieszkiwała pewna 28-latka, Barbara. Wcześniej studiowała w USA, później przez jakiś czas tam pracowała, by ostatecznie wrócić do Polski. Z racji podobnych zainteresowań, zaprzyjaźniłyśmy się. Z kolei w USA Barbara przyjaźniła się z czarnoskórą Florence, pielęgniarką w mniej więcej moim wieku. Barbara chwaliła się, że nauczyła Florence mówić po polsku. Dla mnie to bez większego znaczenia, bo mój angielski jest całkiem przyzwoity. Ot taka ciekawostka. I tak od słowa do słowa, doszłyśmy do wniosku, że to dobry pomysł, aby we trzy dziewczyny przejechać samochodem wszerz USA, omijając duże skupiska ludzkie, zaglądając tylko do małych miasteczek. To było moim warunkiem, miało być jak w filmach drogi.

* * *

I tak od pięciu dni podróżujemy kabrioletem Florence po „dzikiej" Ameryce, a wiatr rozwiewa mi włosy. Trzy dziewczyny w T-shirtach i obcisłych spodenkach albo kusych spódniczkach, zależnie od kaprysu, i kowbojskich kapeluszach, też od czasu do czasu. Jest gorąco i tak cudownie przyjemnie, że bardziej nie mogłabym pragnąć. Całkowite spełnienie mojego amerykańskiego snu.

Na nocleg zjechałyśmy do takiego miasteczka. „Populacja 997" -- głosił napis przy wjeździe. Ciarki mi po plecach przeszły; tak jakoś dziwnie się poczułam, jakbym przekraczając granicę miasta, z filmu drogi niespodziewanie przeniosła się do jakiegoś thrillera. Na szczęście nic w miasteczku nie potwierdzało moich obaw. Rano przy śniadaniu w barze rozwiały się całkowicie. O tej porze, tuż po otwarciu, w lokalu prócz nas i dwóch wyglądających trochę jak Flip i Flap mężczyzn, chyba miejscowych, nikogo nie było. Barmanka okazała się bardzo sympatyczna i rozmowna, więc pochwaliłyśmy się naszym pomysłem na podróż wszerz Ameryki.

-- Jak „Thelma i Louise", tylko trzy -- skomentowała krótko nasz pomysł.

Domyśliłam się, że dla niej podróżowanie po bezludziu nie było żadną atrakcją. Mieszkała na takim prawie bezludziu zapewne od urodzenia. Niemniej zmroziło mnie to porównanie do Thelmy i Louise, ale to przecież XXI wiek, środek cywilizowanego państwa, co mogło się stać?

-- Raczej jak „Thelma, Louise i Chantal" -- z uśmiechem słowa barmanki skomentowała Barbara, tym samym poprawiając mi humor.

-- Jest tu stacja benzynowa? -- zapytałam na wszelki wypadek, kończąc śniadanie i zarazem temat.

Według mapy była, ale wolałam się upewnić. Mapa. Koniecznie musiała być papierowa, a nie żaden GPS, aby było jak w „prawdziwych" filmach drogi.

-- Przy wyjeździe. Warsztat Barta. -- Leniwym ruchem dłoni barmanka wskazała kierunek. -- Do następnego miasta macie ponad dwieście mil, a tą drogą mało kto jeździ. Zadzwonię do szeryfa Red Rock. Jeśli do wieczora się nie pojawicie, rano zacznie was szukać. Tam jest martwa strefa, komórki nie działają -- wyjaśniła.

-- Dzięki -- odezwała się Florence.

To, co powiedziała kelnerka o martwej strefie, nie zdziwiło mnie. Nawet w miasteczku łączność była kiepska. Wczoraj, aby porozmawiać z mężem, musiałam wyjść na zewnątrz budynku, bo połączenie przerywało. Nie przejmowałyśmy się jednak tym i pół godziny później tankowałyśmy do pełna paliwo u Barta, ruszając w dalszą drogę.

Jakieś dziesięć mil za miastem silnik naszego kabrioletu zaczął tak jakoś niepokojąco prychać, a pojazd szarpać.

-- Co się dzieje? -- zapytała zaniepokojona Barbara.

-- No właśnie nie wiem -- odpowiedziała siedząca za kierownicą Florence. -- Zrobiłam gruntowny przegląd przed wyjazdem, wszystko powinno być w porządku -- zdziwiła się.

Jednak było coraz gorzej. Kilka mil dalej, samochód definitywnie odmówił posłuszeństwa. Zapadła niepokojąca cisza. Wysiadłyśmy. Florence spojrzała pod maskę, a my z nadzieją na nią. Coś tam poruszała, zanim się odezwała:

-- Wiecie dziewczyny, ale nie bardzo wiem, co mogło się zepsuć. Nie znam się na silnikach -- dodała z rozbrajającą szczerością.

Obie z Barbarą podeszłyśmy bliżej, wbijając wzrok w plątaninę pod maską. Stałyśmy tak, gapiąc się dłuższą chwilę, jakbyśmy liczyły, że pod wpływem mocy naszego wzroku silnik sam się naprawi. Podobno co trzy głowy, to nie jedna, ale w tym przypadku nie pomogło. W końcu Florence ponownie przerwała ciszę:

-- Chyba będziemy musiały wrócić na piechotę do warsztatu Barta... to nie tak daleko... przejechałyśmy nie więcej niż piętnaście mil.

Szybko przeliczyłam: to dwadzieścia kilka kilometrów.

Barbara wyciągnęła komórkę i unosząc ją nad głowę, obróciła się wkoło, jakby to miało w czymś pomóc.

-- I co? -- zapytałam z nadzieją.

-- I nic -- westchnęła z rezygnacją. -- Może poczekajmy, ktoś powinien jechać... -- dodała bez przekonania, chowając w torebce, teraz bezużyteczny gadżet.

-- Słyszałaś, co mówiła barmanka. Tą drogą prawie nikt nie jeździ, a szeryf zacznie nas szukać dopiero jutro. Nie ma mowy, nie spędzę nocy na pustyni -- odpowiedziała Florence, wyraźnie przestraszona perspektywą nocowania pod gołym niebem.

-- Dlaczego? Nie bądź taką panikarą, noc może być przyjemna -- odrzekłam, zauroczona nową przygodą.

-- Wiesz, jakie tu stworzenia nocą się pojawiają? Ja nawet nie chcę wiedzieć. -- Przestraszona Florence zamachała dłońmi. Wracamy do miasta! -- Zdecydowanie zakończyła.

-- Florence ma chyba rację -- niepewnie poparła ją Barbara.

O tym, co może się pokazać nocą na pustyni, nie pomyślałam. Poczułam strach.

-- Dobrze, wracamy -- zgodziłam się z ociąganiem. -- Dwadzieścia kilometrów to rzeczywiście nie tak dużo.

-- Może będziemy miały szczęście i po drodze ktoś nas podwiezie -- dodała otuchy Barbara.

-- To nie ma co marnować czasu -- zdecydowanym głosem odezwała się Florence. -- Bierzemy tylko picie i kanapki, i w drogę.

Przeszłyśmy jakieś dwie mile, gdy na horyzoncie pojawił się jakiś pikap. Jechał akurat w stronę naszego miasteczka.

-- Mamy szczęście -- zawołała Barbara, z radości aż podskakując.

Pikap zatrzymał się tuż przed nami.

-- Wskakujcie -- zawołała siedząca obok na oko czterdziestoletniego kierowcy kobieta w podobnym wieku -- podwieziemy was do miasta.

W tym czasie mężczyzna otaksował nas. Normalnie nie wzbudziłoby to mojego niepokoju. Byłam przyzwyczajona, że mężczyźni gapią się na mnie, jak na potencjalną zdobycz, ale ten... Ten raczej patrzył na nas, jakby oceniał, czy możemy stanowić jakieś zagrożenie. Aż poczułam się nieswojo. Coś mi mówiło, że nie powinnyśmy wsiadać do tego samochodu, ale wyboru nie miałyśmy.

-- Macie szczęście -- kontynuowała ciepło kobieta -- jak na tym odludziu zepsuje się samochód, to nie jest wesoło.

Tuż po tym, jak zapakowałyśmy się na tylne siedzenie półciężarówki, kobieta przedstawiła siebie z imienia i mężczyznę jako swojego męża. Okazali się całkiem miłym małżeństwem. Uśmiechnęłam się do siebie, że na początku zrobili na mnie takie dziwne wrażenie.

Daleko nie ujechaliśmy, gdy nagle z kierunku miasteczka pojawiła się dość potężna osobówka, z pewnością SUV. Z tyłu przez okno wychylił się jakiś mężczyzna, z pistoletem, jak mi się wydało. Ta twoja wyobraźnia, pomyślałam, karcąc się za taki pomysł. Broń? Tu na odludziu? Po co? Gdy tylko to pomyślałam, mężczyzna za kierownicą zawołał:

-- Kurwa! Zawracamy! Trzymajcie się! -- po czym krótko zwrócił się do żony: -- Dzwoń.

Gwałtownie zahamował, zawracając pikapa, aż wszystkie trzy krzyknęłyśmy ze strachu, po czym ruszył z kopyta w kierunku, skąd niedawno przyjechaliśmy.

Przecież tu nie ma zasięgu, pomyślałam, widząc, jak kobieta próbuje się z kimś połączyć.

-- Niech to szlag! Nie ma zasięgu! -- Jak na potwierdzenie mojej myśli chwilę potem warknęła zdenerwowana kobieta.

Zbliżając się do miejsca, gdzie stał nasz zepsuty samochód, mężczyzna powiedział do sąsiadki:

-- Cholera, za szybcy, nie uciekniemy im.

Na te słowa, kobieta wyciągnęła ze schowka broń. Widząc to, przestraszyłam się już nie na żarty. Obrzuciłyśmy się wzrokiem. W oczach przyjaciółek też zobaczyłam strach. Nic jednak teraz nie mogłyśmy zrobić, jedynie siedzieć cicho i mieć nadzieję...

Mijając nasz zepsuty kabriolet, kierowca mocnym głosem zawołał ponownie do nas:

-- Trzymajcie się!

Zanim coś zrobiłyśmy, gwałtownie zahamował z udziałem naszego pisku. Chyba jedno koło złapało pobocze, bo pikapa postawiło niemal w poprzek drogi.

-- Na podłogę!!! -- ryknął do nas mężczyzna, wyskakując z samochodu wraz z kobietą.

Schyliłyśmy się, jak mogłyśmy najniżej. Zdążyłam tylko spostrzec, jak mężczyzna wyciąga swoją broń, a kobieta kładzie na siedzeniu pudełko z amunicją. Chwilę potem usłyszałyśmy strzały. Małżeństwo również odpowiedziało ogniem i... rozpętało się piekło. Tuż nade mną świsnął pocisk, przebijając przednią szybę i rozbijając tylną. Kilka sekund później szyba, przy której stała kobieta zrobiła się czerwona od krwi, a ona sama osunęła się do wnętrza pojazdu, obficie tryskając krwią na fotel, na którym jeszcze niedawno siedziała. Mężczyzna jakby nie zwrócił na to uwagi, tylko strzelał nadal. Jednak i on wkrótce z głośnym okrzykiem bólu osunął się na ziemię obok pojazdu. Nie został zabity, bo cały czas jęczał z bólu. Strzały ucichły, a my nawet nie drgnęłyśmy, dosłownie sparaliżowane strachem i świadomością, że napastnicy nadal tam są.

Usłyszałyśmy jakieś głosy, z których jeden wyraźnie się przybliżał. Struchlałyśmy jeszcze bardziej. Ledwo mogłam oddychać ze strachu. Nagle tuż koło nas padł strzał. Kierowca pikapa przestał jęczeć. Wiedziałam, co to oznacza.

-- Chodźcie tu! -- nagle zawołał głos obok samochodu -- zobaczcie, co znalazłem! -- Był wyraźnie zadowolony. -- Trzy zgrabne sikoreczki!

Ośmieliłam się spojrzeć na napastnika, jednak uwagę bardziej przykuła lufa pistoletu wycelowana w moją głowę.

-- No, wychodzić dziewczyny. -- Napastnik machnął pistoletem.

Gramoląc się, spojrzałam na przedni fotel. Na mocno zakrwawionym siedzeniu dojrzałam roztrzaskaną głowę kobiety, tej samej, która jeszcze niedawno zapraszała nas do pojazdu. Reszta jej ciała spoczywała bezładnie z nogami na zewnątrz kabiny. Zrobiło mi się najpierw słabo, pociemniało w oczach, a potem poczułam, jak robi mi się mdło. Szybko wyszłam na zewnątrz i nie zważając na nic, oparłam się o skrzynię pojazdu i zaczęłam rzygać.

Gdy w końcu odwróciłam się, zobaczyłam trójkę rozbawionych mężczyzn. Nie wiedziałam tylko, czy z powodu mojej reakcji, czy dlatego, że trafiły im się trzy dziewczyny.

Jeden z nich gestem ręki nakazał mi, abym się zbliżyła. Podeszłam do moich przestraszonych koleżanek. Zdążyłam jeszcze zauważyć, że czwarty mężczyzna siedział na brzegu swojego pojazdu z niewyraźną miną, trzymając się za ramię. Pewnie go ranili, pomyślałam z satysfakcją, chociaż nie wiem czemu. Nasza sytuacja i tak była nie do pozazdroszczenia.

-- Przepraszam -- szepnęła Baśka ze wstydem, gdy stanęłam obok niej.

-- Za co? -- zdziwiłam się.

-- Wstyd mi... posikałam się...

Zerknęłam dyskretnie. Na jej spodenkach w kroczu widać było plamę wilgoci.

-- Nie przejmuj się -- odszepnęłam -- ja też bardzo się boję. I dla dodania otuchy objęłam ją i przytuliłam.

Spojrzałam jeszcze na Florence. Też ledwo trzymała się na nogach.

-- Cisza! -- ryknął chyba ich szef. Szeptałyśmy w niezrozumiałym dla niego języku, więc pewnie poczuł się zagrożony. -- Idziemy! -- krótko warknął, równocześnie ruchem pistoletu wskazując nasz samochód.

-- Nigdzie nie idę! -- pisnęła trzęsąca się Baśka.

-- Jak wolicie -- odpowiedział tym razem już spokojniej szef, po czym odbezpieczył broń.

-- Lepiej róbmy, co nam każe -- odezwała się Florence drżącym głosem, pierwszy raz od dłuższego czasu.

-- Mądra dziewczynka -- skomentował szef.

Florence pierwsza ruszyła we wskazanym kierunku, a my podtrzymując się nawzajem zaraz za nią. Odwróciłyśmy się natychmiast, gdy doszłyśmy do samochodu.

-- Rozbierać się! -- wydał komendę szef, wzbudzając zarazem jakiś taki niezdrowy śmiech pozostałych obwiesiów.

-- Do naga! -- dodał jeden z nich i całe towarzystwo jeszcze bardziej zarechotało.

Na czoło wystąpiły mi kropelki potu, strach jeszcze bardziej się wzmógł. Już nie miałam wątpliwości, że za chwilę zostaniemy zgwałcone. Mimo to nie śmiałyśmy się przeciwstawiać. Powoli zaczęłyśmy się rozbierać. Niewiele było do zdejmowania, więc wkrótce stałyśmy przed nimi kompletnie nagie, wystawione na spojrzenia bandziorów, które koncentrowały się głównie na naszych piersiach i kroczach. Ja i Basia byłyśmy zawstydzone tym gapiostwem, ale ku mojemu zdziwieniu, Florence wydawała się nawet zadowolona i jakby bardziej pewna siebie. W tym czasie lekko ranny czwarty z bandytów, zapewne zwabiony widokami, dołączył do swoich kompanów.

Po tej sesji gapiostwa padło kolejne polecenie szefa:

-- Odwróćcie się i oprzyjcie rękami o maskę! -- Gdy to uczyniłyśmy, padł następny rozkaz. -- Wypiąć tyłki! -- Tym ostatnim jego słowom towarzyszył rechot pozostałych.

Zrobiłyśmy to, ale szef był nadal niezadowolony, bo zniecierpliwionym głosem rzucił:

-- Szerzej nogi! Wyglądacie jak cholerne dziewice, a macie wyglądać jak kurwy! Jasne?!

Posłusznie stanęłam w rozkroku, dziewczyny również, czemu oczywiście towarzyszył rechot oprawców. Było to uwłaczające, doskonale zdawałam sobie sprawę, że teraz dokładnie widać nam wszystko, co mamy między nogami. Starałam się jednak o tym nie myśleć, bo co można było w tej sytuacji zrobić?

-- Dobrze! -- tym razem zadowolonym głosem warknął szef, gdy poniżające śmiechy ucichły. -- A teraz nie ruszać się -- kontynuował znowu tym swoim zdecydowanym, twardym głosem. -- Jeśli któraś się odwróci lub chociaż obejrzy, wszystkie, powtarzam: wszystkie, będziecie miały po dodatkowej dziurce, tylko że w głowie! Zrozumiałyście?! -- W trakcie tego wywodu, zszokowana zauważyłam, że dwóch bandytów zręcznie rozpoczęło opróżnianie bagażnika i wnętrza naszego samochodu ze wszystkich rzeczy.

-- Nie słyszę! -- twardo rzucił szef, gdyż się nie odzywałyśmy.

Nasza odpowiedź typu „tak" i „rozumiemy", każda inaczej, była bez ładu i składu. Najwyraźniej nie zadowoliło go to.

-- Macie powiedzieć „rozumiemy, proszę pana i będziemy posłuszne".

Cichy śmiech towarzystwa zdradzał, że świetnie bawią się naszą bezsilnością.

-- „Rozumiemy, proszę pana i będziemy posłuszne" -- chórem piskliwie z powodu strachu wyrecytowałyśmy formułkę.

Ponownie rozległ się śmiech mężczyzn, a zaraz potem głos jednego z nich, chyba tego rannego, pełen uznania:

-- Ta to ma cipę!

-- Aha -- potwierdził drugi, właśnie zbierający za naszymi plecami ciuchy, które musiałyśmy zrzucić z siebie.

Nie miałam pojęcia, o którą z nas im chodziło, miałam tylko nadzieję, że o mnie.

Po tych słowach zaległa pełna napięcia długa cisza, coraz trudniejsza do zniesienia, i to pomimo że cały czas pracowały silniki znajdujących się za nami samochodów. Pierwsza przerwała ją stojąca w środku Basia.

-- Dlaczego nic nie robią -- szepnęła z rozpaczą -- chcę to już mieć za sobą. -- Odezwała się po polsku, aby bandyci, jak się domyślałam, nie wiedzieli, o czym mówi.

-- Może im nie stają? -- podałam w wątpliwość męskość bandytów.

-- Niemożliwe -- syknęła również po polsku, stojąca po lewej Florence. -- Nigdy mi się nie zdarzyło, aby na widok mojego pięknego nagiego ciała facetowi nie stanął.

Sięgnęłam głęboko pamięcią, aż do moich erotycznych początków i musiałam przyznać, choć w duchu, że też nie pamiętam takiego przypadku.

-- Zawsze marzyłam o niespodziewanym seksie z obcym mężczyzną. Dlatego zostałam pielęgniarką -- kontynuowała Florence. -- Strasznie kręci mnie jak facet ogląda mnie nagą. Teraz jestem już tak podniecona, że chyba cieknie mi po udach...

-- Jesteś zboczona! -- syknęłam zszokowana tym wyznaniem. I nie miałam pojęcia, jak to się ma do bycia pielęgniarką.

-- Cicho tam! -- krzyknął jeden z bandytów.

-- Zostaw -- odpowiedział drugi -- baby muszą gadać. Jeśli takiej zabronisz, to się udusi.

Znowu dobiegł do nas poniżający rechot mężczyzn, zapewne z dobrego w ich mniemaniu dowcipu. Za to Florence niezrażona moją uwagą i rechotem, kontynuowała:

-- Mam sąsiada, szesnastoletniego chłopaka. Wiem, że jest napalony na mnie. Muszę przyznać, chłopak całkiem do rzeczy, cukiereczek mniam, mniam. Jak tak się o mnie ociera, to aż mi się robi gorąco, sama też czasami się o niego ocieram, hi, hi, żeby go podrażnić, hi, hi. Tuż przed wyjazdem pokazałam mu się nago. Oczywiście zaaranżowałam to tak, aby wyglądało na przypadek. I wiecie co? -- zawiesiła głos. -- Omal nie rozerwało mu spodni! Biedak, gdy zorientował się, że widzę, co dzieje się w jego spodniach, zawstydzony uciekł -- parsknęła śmiechem.

-- Przespałaś się z nim? -- zaciekawiła się Baśka.

-- Jeszcze nie, ale jak dobrze się zakręci, to kto wie -- znowu parsknęła śmiechem.

-- A ja mam takie pragnienie, aby zrobić to z zupełnie nieznajomym mężczyzną -- rozmarzyła się Baśka. -- Tylko nie tak. Wchodzę do takiej dużej łazienki i widzę, że jest tam jakiś przystojniak. Spogląda na mnie tak z góry, przygląda się uważnie, a mnie od tego jego spojrzenia robi się gorąco. Podchodzi, bez słowa przygarnia do siebie i całuje. Rozpina mi spodnie i rozbiera do naga. Przygląda mi się chwilę nagusieńkiej z aprobatą i rosnącym pożądaniem, po czym jednym szybkim ruchem odwraca mnie tyłem do siebie. Ja już wiem, że muszę wypiąć dupkę i robię to, a on szybkim zdecydowanym uderzeniem wbija się we mnie i posuwa tak, że ja już nie mogę powstrzymać się, aby nie krzyczeć z rozkoszy. Po wszystkim wychodzi z łazienki, zostawiając mnie samą. A ja wiem, że więcej go nie zobaczę i robi mi się smutno, bo nawet mu nie podziękowałam. -- Zakończyła namiętnym westchnięciem swoją opowieść Baśka. -- O rany -- zdziwiła się -- od tej historii aż się podnieciłam.

-- Dziewczyny, co wy wygadujecie?! -- syknęłam przerażona -- zaraz nas zgwałcą a wy co? Może się podnieciłyście, ale ja tak nie mogę! Jestem sucha jak... ta pustynia!

Może nie było to właściwe porównanie, ale innego w tym momencie nie udało mi się znaleźć. Musiałam jednak w duchu przyznać, że strach i napięcie towarzyszące nam, teraz mocno opadły.

-- Ewa -- zwróciła się do mnie Florence -- wiesz, że to nieuniknione, nic na to nie poradzimy.

-- Lepiej, aby byli z nas zadowoleni -- jęknęła Baśka.

-- Właśnie! -- podchwyciła Florence. -- Inaczej mogą nas zabić.

Niby nic nie można było zarzucić logice dziewczyn, ale ja tak nie mogłam. A jeszcze po ostatnich słowach Florence, poczułam się znowu gorzej. Po co ona to powiedziała?!

Zapadła pełna napięcia, długa cisza, a narastający lęk związany z niepewną sytuacją stał się dla mnie wręcz duszący. Ciszę w pewnym momencie płaczliwym głosem przerwała Barbara.

-- Ja już tak nie mogę... ile to jeszcze będzie trwało! Chcę już być zgwałcona!