Amerykański Sen

PUBLIC BETA

Note: You can change font size, font face, and turn on dark mode by clicking the "A" icon tab in the Story Info Box.

You can temporarily switch back to a Classic Literotica® experience during our ongoing public Beta testing. Please consider leaving feedback on issues you experience or suggest improvements.

Click here

Czułam, że Basia jest na skraju załamania nerwowego. Mnie to czekanie na nieuniknione też już wykańczało, ale jej słowa „ile to jeszcze będzie trwało", wzbudziły dodatkowy niepokój. Uświadomiłam sobie, że stoimy tak z wypiętym tyłkami już sporo czasu. Nie miałam pojęcia, ile, ale byłam przekonana, że dziesięć minut najmniej. W dodatku od jakiegoś czasu z tyłu nie dochodziły do mnie żadne odgłosy. Żadnych rozmów, stukania, kroków. Po prostu nic, nie licząc cały czas pracującego silnika pikapa, którego od momentu strzelaniny nie było komu wyłączyć. Wolniutko zaczęłam odwracać głowę.

-- Nie ruszaj się, bo nas zabiją -- pisnęła Florence.

Ja jednak nie mogłam już inaczej. Po prostu musiałam wiedzieć, cokolwiek miałoby się wydarzyć. Odkręciłam głowę, jak mogłam najbardziej, ale niczego ciekawego nie dostrzegłam. Powoli wyprostowałam się i odwróciłam. To był po prostu szok!

-- Dziewczyny! -- zawołałam -- tu nikogo nie ma! -- I dopowiedziałam ciszej: -- Przynajmniej żywych. -- Napięcie związane z obawą gwałtu i bólu z tym związanego, a także możliwością utraty życia, szybko ustępowało złości. -- Nie ma co, zrobili z nas idiotki! -- zakończyłam wściekła.

Wyszłyśmy na środek drogi, nie dowierzając jeszcze, że zostałyśmy same.

-- Nic nam nie zrobili? -- zdziwiła się Baśka.

-- Trochę sobie nas pooglądali... -- chichotnęła Florence.

-- I pokpili -- westchnęłam. -- To nic, żyjemy i jesteśmy całe, to najważniejsze.

Pomyślałam, że przez tego głośnego pikapa nie usłyszałyśmy, jak odjeżdżają, a i nasze nerwy były w strzępach, więc mogłyśmy się nie zorientować. Tylko po co zabili to miłe małżeństwo? Było to dla mnie zagadką.

-- A gdzie nasze ciuchy? -- zapytała Barbara.

Nerwowo rozejrzałam się po okolicy. Nic, nawet naszych kapeluszy. Baśka na wszelki wypadek podbiegła do otwartego teraz bagażnika kabrioletu.

-- Nic nie ma! -- zawołała spanikowana.

Przebiegła na drugą stronę drogi, do pikapa, starannie omijając zwłoki mężczyzny i zajrzała do wnętrza przez przednią podziurawioną kulami szybę. Zaraz pisnęła, odskakując od samochodu.

-- T... ttam... tam jest pełno krwi! -- zawołała, wskazując ręką kabinę pojazdu.

-- A nasze ciuchy? -- zapytałam.

-- Nie ma! -- Baśka aż podskoczyła ze zdziwienia.

-- Trudno idziemy nago. -- Florence wzruszyła ramionami. Nie sprawiała wrażenia zakłopotanej tym faktem.

-- Zgłupiałaś? -- syknęłam -- wiesz, co będzie, jak wejdziemy do miasteczka?!

-- Co? -- Florence wydawała się nieświadoma konsekwencji.

-- Trzy nagie baby znikąd! -- starałam się ją uświadomić. -- Pół miasta będzie robiło zdjęcia, a drugie pół będzie się chichrać! Na całym świecie będą nas pokazywać! W telewizji, radiu, Internecie. Pewnie nawet w Korei Północnej pokażą... Rany! Internet! Mój mąż... -- zamilkłam przestraszona własnymi słowami.

-- W radiu to raczej tylko będą mówić -- zauważyła niepewnie Barbara.

-- To co? Będziemy sławne -- niezrażona moim wywodem odrzekła Florence. -- Może nawet znajdę lepiej płatną pracę? -- zastanowiła się.

-- Dziewczyny! Ja mam męża! -- desperacko zawołałam.

-- Już wolę, aby mnie nagą filmowali, przynajmniej będę żyła, a na tej pustyni w nocy na pewno napadnie na nas jakiś lew! -- Niespodziewanie Baśka poparła Florence.

-- Tu nie ma lwów -- mruknęła zdziwiona Afroamerykanka.

-- Wszystko jedno, na pewno w nocy są tu jakieś straszne drapieżniki i nas rozszarpią i pożrą! -- zapiszczała ze strachu Baśka -- Nie będę czekała do rana na szeryfa, bo będą tu już tylko nasze zwłoki!

-- Mogą być kojoty -- poinformowała Florence.

-- Kojoty nie atakują ludzi -- zauważyłam. -- Jedynymi groźnymi drapieżnikami, jak na razie, są tu tylko ludzie.

-- Chyba że śpisz -- ripostowała Florence w sprawie kojotów.

O tym nie pomyślałam. Nie odezwałam się jednak, aby bardziej nie straszyć i tak już wystraszonej Baśki.

Zapadła kilkusekundowa cisza.

-- Dziewczyny, wiecie co? Chyba naprawdę jesteśmy idiotkami. -- Florence spojrzała na nas z politowaniem.

Wbiłam w nią zdziwiony wzrok.

-- No przecież możemy jechać autem tego zabitego małżeństwa! -- zawołała zadowolona.

-- Nic z tego! Ja nie wsiądę! Za dużo krwi!-- zaprotestowała zdecydowanie Baśka.

-- Też nie wsiądę! -- poparłam ją. Na samą myśl, co tam widziałam, wysiadając, żołądek zaczął podchodzić mi do gardła.

-- Tam jest kałuża krwi i... i... jakieś kawałki mózgu! -- desperacko zawołała Baśka -- będę rzygała całą drogę!

-- Samochodem będziemy w mig! -- przekonywała Florence -- Zamkniecie oczy i już! Ja poprowadzę. Krew jest tylko na siedzeniu obok kierowcy. Chyba. No i może trochę na podłodze. Zasłonimy czymś fotel i nie będzie widać.

-- Czym? -- jęknęła Baśka -- nie mamy nawet ubrań!

-- Oj... -- zastanowiła się Afroamerykanka -- w ostateczności nasypiemy piachu. Naprawdę nic nie będzie widać. -- Intonacja jej głosu świadczyła, że sama nie bardzo wierzyła w to, co powiedziała.

-- Nie ma mowy! Nie wsiądziemy i koniec dyskusji! -- zdecydowanie starałam się zakończyć sprawę.

-- No dobrze, to zróbmy tak. Pojadę do miasteczka i sprowadzę pomoc, a wy... -- urwała, po czym zrezygnowana dorzuciła: -- Nie pojadę... popatrzcie na koła.

Spojrzałam za wzrokiem Florence. Pamiętałam, że po strzelaninie jedna przednia opona pikapa była przebita. Teraz przebita była też tylna. Domyśliłam się, że po drugiej stronie samochodu może być tak samo. Naiwna. Jasne, przecież bandyci nie zostawiliby nam sprawnego środka transportu.

Przygnębione kolejnym niepowodzeniem, stałyśmy bezradnie, sflaczałe jak te opony. Mimo wszystko żadnej z nas nie uśmiechała się dwudziestokilometrowa wędrówka i to nago.

-- A może nie będzie trzeba... -- powiedziałam wolno, mając na myśli pieszą wędrówkę, próbując równocześnie upewnić się, czy ten odległy jeszcze samochód pędzący z kierunku Red Rock nie jest fatamorganą. Wyciągnęłam rękę, a dziewczyny jak na komendę odwróciły się, patrząc we wskazanym kierunku.

-- Samochód! -- zawołała Baśka i aż podskoczyła z radości. -- Jesteśmy uratowane!

Ogarnęła nas euforia. Zaczęłyśmy skakać, machać rękami, krzyczeć, nie zważając, że nie mamy na sobie nawet skrawka ubrania. Kierowca chyba nie dowierzał własnym oczom, bo gdy samochód zbliżył się, przez boczne okno wychynęła na moment niezwykle zdziwiona jego twarz. Był bardzo młody i niezwykle przystojny, co od razu zauważyłam. Taki młody Leonardo DiCaprio z „Romea i Julii". Może nie miał nawet dwudziestu lat. Patrzył na nas z otwartą buzią i jechał prosto na przeszkodę w postaci blokującego jego stronę drogi pikapa. Pierwsza zorientowała się w zagrożeniu Florence i zaczęła krzyczeć, próbując ręką wskazać kierowcy przeszkodę. Niestety, ten tylko gapił się na nas jak zahipnotyzowany i jechał prosto ku przeznaczeniu. Dalsze wypadki pamiętam, jakby toczyły się w zwolnionym filmie. Samochód młodziaka walnął w półciężarówkę, spychając z drogi, odbił się od pojazdu, rozjeżdżając leżące obok zwłoki zastrzelonego mężczyzny, wlokąc go pod spodem niemal na drugą stronę drogi, po czym z impetem wbił się w bok kabrioletu Florence. Całość przy akompaniamencie zgrzytu giętej, rwanej, łamanej i ściskanej blachy, charkotu przesuwanych pojazdów i naszych krzyków. A potem zapadła krótka cisza, którą przerwał histeryczny krzyk roztrzęsionej Florence:

-- Moje ukochane auto!

-- No to chyba nie musimy już iść do warsztatu Barta -- skomentowałam katastrofę. Po tym, co przeżyłam i teraz zobaczyłam, już nic nie było w stanie mnie zaskoczyć.

Florence natychmiast spiorunowała mnie wzrokiem. We trzy spojrzałyśmy na siebie i... jak sądzę, wszystkie pomyślałyśmy o tym samym, bo równocześnie, jak na komendę, rzuciłyśmy się w kierunku roztrzaskanego samochodu przybysza.

Nie było łatwo dostać się do zmiażdżonego pojazdu. Na szczęście drzwi obok kierowcy wygięły się na zewnątrz i udało nam się jeszcze je na tyle otworzyć, choć z niemałym trudem, aby Florence mogła się tam dostać.

-- Co za przystojniak -- rzuciła Florence, zanim jeszcze udało się jej wcisnąć w szczelinę uchylonych drzwi -- takiemu od razu mogłabym dać -- chichotnęła.

-- Aha... ja chyba też -- wtórowała jej Barbara, spoglądając znacząco na mnie.

-- Mnie nie pytajcie -- odpowiedziałam -- ja mam męża.

-- Ewka, nie bądź taką sknerą. Za uratowanie życia należałoby mu się -- z wyrzutem w głosie zwróciła się do mnie Baśka.

-- Może... -- zgodziłam się, chociaż bez przekonania, ale nie chciałam dłużej kontynuować tego tematu.

-- Nie żyje. -- Niemal w tym samym momencie z wnętrza pojazdu dobiegł nas głos Florence.

Obie z Baśką równocześnie odskoczyłyśmy krok, przerażone wiadomością.

-- Jesteś pewna? -- zapytałam z niedowierzaniem.

Florence wypełzła z rozbitego pojazdu.

-- Tak, jestem, chyba ma złamany kark -- odpowiedziała poważnym tonem, patrząc na nas. -- Jestem pielęgniarką -- przypomniała po chwili, widząc nasz pełen niedowierzania wzrok.

-- No to nadal nie mamy czym jechać -- powiedziałam.

-- Ewka, co ty gadasz, taki fajny chłopak nie żyje, a ty o tym...

Może rzeczywiście moja wypowiedź nie była na miejscu, ale fakt faktem, że nasza sytuacja się nie poprawiła ani o centymetr. W międzyczasie, gdy stałyśmy zszokowane wiadomością, Florence odeszła kawałek i usiadła na poboczu.

-- To wszystko przez nas... -- chlipnęła. -- Głupie pizdy... -- jęknęła ze złością w głosie. -- Gdyby nie my... ten chłopak by żył... -- Dziewczyną wstrząsnęły spazmy płaczu.

Zamierzałam odwrócić się w jej kierunku, jakoś pocieszyć, ale niespodziewanie mój wzrok padł na zwłoki mężczyzny przywleczone z drugiej strony drogi przez samochód chłopaka. Teraz, z częściowo zerwaną skórą twarzy, bardziej przypominały krwawy, niemiłosiernie poharatany strzęp, niż człowieka. Żołądek znowu podszedł mi do gardła. Zrobiło się jeszcze bardziej ponuro. Do kompletu brakowało tylko złowrogich odgłosów ptactwa. Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę. Dopiero gdy byłam pewna, że ten straszny widok jest poza moim zasięgiem, otworzyłam je ponownie. Podeszłam do Florence i usiadłam obok. Objęłam ją i przytuliłam.

-- Nie płacz, nikt nie mógł przewidzieć... Co miałyśmy robić... potrzebowałyśmy pomocy. -- Starałam się ją pocieszyć, ale i mnie było blisko do płaczu.

Z drogiej strony przysiadła się do nas Basia i przytuliła się do płaczącej dziewczyny, delikatnie gładząc ją po ramieniu.

-- Tak, wiem -- odezwała się przez łzy Florence -- ale tak cholernie mi go żal... -- rozpłakała się jeszcze bardziej.

Zobaczyłam, jak z oczu Baśki popłynęły łzy. Nie dałam rady i też się rozpłakałam. Nic dziwnego. Przez ostatnie pół godziny znajdowałyśmy się w gigantycznym stresie. Żadna z nas nie przypuszczała, nie była przygotowana do radzenia sobie z czymś takim. Musiałyśmy jakoś odreagować. Po jakimś czasie wypłakałyśmy się, ale nadal żadna z nas nie miała siły ani ochoty się ruszyć. Siedziałyśmy tak przytulone do siebie. W końcu poczułam, że trzeba jakoś przerwać ten zaklęty krąg rozpaczy i niemocy.

-- Ale jaką miał minę, gdy zobaczył trzy nagie dziewczyny -- odezwałam się. -- Co byś zrobiła -- zwróciłam się do Florence -- gdybyś na odludziu zobaczyła trzech nagich mężczyzn, machających do ciebie rękami... i pewnie nie tylko rękami -- uśmiechnęłam się.

Baśka tylko cicho parsknęła, zakrywając sobie usta dłonią, aby się nie roześmiać. Florence też niemrawo się uśmiechnęła.

-- Pewnie bym dodała gazu i uciekła... Jeden to jeszcze, jeszcze, ale trzech bym się wystraszyła -- Florence uśmiechnęła się szerzej.

-- Że trzem nie dałabyś rady -- parsknęła śmiechem Baśka.

-- Tak słabo mnie oceniasz? -- Florence udała obrażoną.

-- Faceci przynajmniej mają czym machać -- rozmarzyła się Baśka.

-- My też. Możemy pomachać cyckami -- odezwałam się z dumą, łapiąc się za nie od spodu i poruszając. Nie bez powodu o tym wspomniałam. Z naszej trójki ja miałam największe i nie omieszkałam wykorzystać okazji, aby się pochwalić.

Obie dziewczyny prychnęły śmiechem.

-- Ale z ciebie świnia -- odezwała się żartem Baśka.

Powoli wracałyśmy do równowagi.

-- Chodźmy stąd dziewczyny -- powiedziałam -- im szybciej wrócimy do cywilizacji, tym lepiej.

-- I musimy zawiadomić władze o tym... o tym...

-- Bałaganie -- dokończyłam za Florence.

Dając dobry przykład, wstałam pierwsza. Spojrzałam na mocno uszkodzonego pikapa, który jeszcze niedawno miał być naszym ratunkiem. Rozbity, zepchnięty z drogi, stał teraz odwrócony tyłem do nas. Zdziwiło mnie to, co znajdowało się na jego pace. Gdy wsiadałyśmy, zauważyłam, że znajdowała się tam jakaś skrzynka czy coś podobnego. Nie pamiętam dokładnie, bo nie zwróciłam wówczas na to uwagi, podekscytowana, że udało się złapać podwózkę. Teraz było tam coś bezkształtnego pod burym brezentem czy folią plastikową. Nie miałam pojęcia co, ale z pewnością było to coś innego.

-- Czekajcie dziewczyny -- powiedziałam, podchodząc do samochodu.

Wzdrygnęłam się. Brezent był nie tylko brudny, ale też tu i tam poprzylepiane były truchła jakichś owadów. Dotknęłam go; brud lepił się nieprzyjemnie do palców.

-- Nie ruszaj! -- w tym samym momencie zawołała Florence. -- Tam może być trup! Pewnie to małżeństwo kogoś zabiło i tam go zostawili!

-- Albo bomba! -- zapiszczała przestraszona Barbara.

Po co mieliby coś takiego robić? -- pomyślałam. Nie mogłam się już powstrzymać. Szybkim ruchem zadarłam kawał brezentu, tak gwałtownie, aż przyglądające się temu towarzyszki niedoli pisnęły.

-- Dziewczyny -- zawołałam -- tu są nasze rzeczy... ciuchy... chyba wszystko!!!

Nie mogłyśmy uwierzyć. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie zabierałyśmy ze sobą zbyt dużo rzeczy. Musiałyśmy się mocno streszczać, aby wszystko zmieściło się w niewielkim bagażniku kabrioletu Florence, który tak haniebnie nas zawiódł. Nic nie zginęło, nawet pieniądze, jedynie ubranie, które musiałyśmy zdjąć, leżało w nieładzie, przemieszane ze sobą.

To jednak znaczyło, że napastnicy nie pojawili się przypadkowo. Musieli mieć ściśle określone zadanie, czyli przejęcie owej tajemniczej skrzynki czy czegoś tam, a my byłyśmy raptem takim nadprogramowym „bonusem". Tylko co takiego tam się znajdowało, że było warte życia? Nie miałam pojęcia i nie chciałam wiedzieć. Zadowolona z odzyskania tego, co jeszcze przed chwilą uważałam za stracone, nie zawracałam sobie głowy takim problemem. To już sprawa dla policji. Obie z Barbarą złapałyśmy nasze torby, aby założyć świeże ubranie. Florence natomiast wygrzebała majtki, które miała na sobie ostatnio, z zamiarem założenia.

-- Fuj! -- odezwałam się -- ja bym ich nie założyła.

-- Dlaczego? -- zdziwiła się Florence.

-- Te bandziory ich dotykały. Może nawet wąchali, zboczeńcy.

Florence tylko uśmiechnęła się rozbawiona, ale też sięgnęła po swoją torbę. Tymczasem Baśka, jeszcze naga, zniknęła za furą z butelką wody, chusteczkami higienicznymi i ręcznikiem. Domyśliłam się, że przed założeniem nowych ciuchów, chciała się obmyć po tym nieszczęsnym wypadku w trakcie strzelaniny.

Ubrane, odzyskałyśmy równowagę psychiczną. Poczułyśmy się po prostu normalnie.

-- Wyglądamy jak siostry -- zachichotała Baśka.

Spojrzałyśmy z uśmiechem po sobie. Rzeczywiście, nie umawiałyśmy się, ale wszystkie założyłyśmy niemal identyczne dżinsowe obcisłe spodenki. Różniłyśmy się praktycznie tylko koszulkami.

I wtedy Florence się odezwała:

-- Muszę siusiu -- a po krótkim namyśle -- i się wykupkać.

-- Nie mogłaś o tym pomyśleć, zanim się ubrałaś? -- powiedziałam z wyrzutem. Chciałam jak najszybciej oddalić się z tego okropnego miejsca.

-- Rzeczywiście jakoś tak nie pomyślałam -- odrzekła zawstydzonym głosem, po czym ponownie zaczęła się rozbierać.

-- Idź z drugiej strony, za ten samochód -- zaproponowała Baśka.

-- Po co, nie wstydzę się was -- z rozbrajającą szczerością, wzruszając ramionami, odpowiedziała Florence.

-- Wiemy -- rzuciłam -- ale może my niekoniecznie chcemy patrzeć jak kupkasz.

-- Ale tam jest trup tej miłej pani, z roztrzaskaną głową -- zauważyła Florence.

-- Jej już wszystko jedno, nie żyje. Na pewno nie będzie miała ci za złe, że kupkasz obok -- zauważyłam.

-- No dobrze... -- Florence ociągając się, ruszyła za rozbitego pikapa.

Nabrałam powietrza w płuca, patrząc w dal, napawając oczy dziką przyrodą. Ubogą w tej okolicy, ale jednak; i dla mnie egzotyczną.

-- Patrz! -- Usłyszałam zdziwiony głos Basi. -- Znowu ktoś jedzie. A barmanka mówiła, że nikt tędy nie jeździ.

Rzeczywiście, ponownie od strony miasteczka, które opuściliśmy, zbliżał się samochód.

-- Ruch jak w dużym mieście -- odpowiedziałam sarkastycznie.

Tym razem ze spokojem, a nawet z lekkim zaniepokojeniem obserwowałam przybyszów. Po ostatnich doświadczeniach straciłam entuzjazm i nie tylko ja. Barbara też wykazywała powściągliwość.

Samochód powoli podjechał i zatrzymał się jakieś dziesięć metrów od nas. W przybyszach rozpoznałam nieznajomych z baru, „Flipa i Flapa", jak ich w myślach nazwałam, bo nigdy się nie przedstawili. Gdy wyskoczyli z auta, okazało się, że Flap trzyma w rękach jakąś strzelbę, a Flip jakąś armatę. Nie znam się na broni, ale wydało mi się, że taką posługiwał się Clint Eastwood w filmie „Brudny Harry", czyli 44 Magnum, ale może to tylko strach miał wielkie oczy... Wówczas, w barze, wzięłam ich za miejscowy folklor, teraz jednak zupełnie nie sprawiali takiego wrażenia.

-- Łapy w górę -- ryknął Flip.

Gwałtownie wykonałyśmy polecenie. Jego głos tak nas wystraszył, że nawet bez wycelowanego gnata byśmy to zrobiły. Tymczasem Flap trzymając oburącz strzelbę, rozglądał się uważnie po pobojowisku, w którego centrum stałyśmy my dwie, biedne wystraszone sierotki.

Po zlustrowaniu otoczenia odezwał się Flap:

-- To wasza robota?

Jego twarz wyrażała zaskoczenie czy raczej niedowierzanie, ale w głosie słychać było pewność. A może tylko pewność siebie. Obaj podeszli bliżej, ale stanęli w pewnej odległości od nas.

-- To nie my. Nie mamy z tym nic wspólnego! -- pisnęła Barbara.

-- Nie udawajcie niekumatych laleczek -- warknął Flap. -- To, że sprzątnęłyście kurierów, mam w dupie, ale co zrobiłyście z towarem! Kto go przejął i gdzie teraz jest!

Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. Domyślałam się tylko, że miał na myśli ten tajemniczy ładunek, który zniknął z paki samochodu małżeństwa. Zaciekawiło mnie, co tam mogło być, jednak instynkt podpowiadał, że lepiej, abym nie wiedziała.

-- My naprawdę nic nie wiemy -- zaczęłam paplać -- wsiadłyśmy do tego samochodu, bo zepsuł się nasz i potrzebowałyśmy pomocy. Potem zatrzymał nas inny samochód z czterema mężczyznami, zaczęła się strzelanina i tamci -- wskazałam na pikapa -- zginęli. Naprawdę nic nie wiemy...

-- Ta... -- rzucił Flap -- kurierów załatwili, a was nawet nie ruszyli... I ja mam w to uwierzyć, ha, ha, ha. -- Mężczyzna wydawał się rozbawiony.

-- Tak było -- odezwała się z przekonaniem Barbara.

Mężczyzna jakiś czas patrzył na nas rozbawiony, po czym wyraz jego twarzy w jednej chwili zmienił się na wściekły.

-- Wsiadłyście do tego samochodu, sterroryzowałyście kurierów, a potem rozwaliłyście jako zbędnych świadków! Tylko, kurwa, kto przejął towar!? Bo wy go nie macie. Dla kogo pracujecie!!! -- ryknął na koniec.

Zastraszone nie odzywałyśmy się, zresztą co miałyśmy powiedzieć? Za to odezwał się Flip:

-- Możemy tę sprawę załatwić na dwa sposoby. Pierwszy, powiecie nam, co chcemy wiedzieć i rozstaniemy się w pokoju -- w tym momencie z ironicznym uśmieszkiem nakreślił palcem w powietrzu pacyfę -- albo drugi, bardzo bolesny dla was, a na koniec i tak powiecie nam wszystko. Wybór należy do was. Tylko szybko, bo cierpliwość nie jest naszą mocną stroną! -- zakończył twardo.

-- Powiedziałyśmy prawdę! -- jęknęłam z desperacją.

-- Dlaczego te baby są takie durne. -- Flap odezwał się do kompana. -- Jak nie przyłożysz, nic taka nie rozumie.

Podszedł blisko do Baśki, uniósł strzelbę i przełożył w rękach, tak, że kolba skierowana była ku jej twarzy, po czym wykonał ruch, jakby zamierzał uderzyć. Baśka skuliła się ze strachu przed ciosem, zamykając oczy.