Księżniczka Na Palu

Story Info
A mysterious girl appears at the high school.
6.7k words
0
65
00
Share this Story

Font Size

Default Font Size

Font Spacing

Default Font Spacing

Font Face

Default Font Face

Reading Theme

Default Theme (White)
You need to Log In or Sign Up to have your customization saved in your Literotica profile.
PUBLIC BETA

Note: You can change font size, font face, and turn on dark mode by clicking the "A" icon tab in the Story Info Box.

You can temporarily switch back to a Classic Literotica® experience during our ongoing public Beta testing. Please consider leaving feedback on issues you experience or suggest improvements.

Click here

Nota odautorska.

-- Wszystkie osoby pojawiające się w opowiadaniu mają co najmniej osiemnaście lat.

-- „Andrzejki" to stara ludowa tradycja o słowiańskich korzeniach mająca miejsce w noc z 29 na 30 listopada, czyli w wigilię świętego Andrzeja. Ludzie uczestniczą wówczas w różnego rodzaju zabawach z wróżbami.


Pierwszy września, początek roku szkolnego i pierwsza lekcja organizacyjna w klasie maturalnej. Za kilka dni kończę osiemnaście lat. Z tej okazji szykuje się impra i mam nadzieję, że jakaś dobra niespodzianka. Jednak niespodzianka pojawiła się szybciej i okazała się inna, niż myślałem. Nie minęło piętnaście minut, gdy otworzyły się drzwi i do klasy wszedł dyrektor wraz z jakąś dziewczyną. Dyrektor jak dyrektor, ale dziewczyna! Wysoka, chociaż może nie najwyższa, znając koleżanki w klasie. Szczupła, ubrana w białe dżinsy, pięknie podkreślające jej biodra, uda i jeszcze piękniej cipkę. Niestety, stała przodem, więc tyłka nie widziałem. Nie miałem jednak wątpliwości, że musi być doskonały. Wyżej biały T-shirt cudownie podkreślał dwie krągłe wypukłości. Nie za duże, nie za małe, takie, jakby to powiedzieć, doskonale dziewczęce, magicznie przyciągające wzrok. Całości dopełniały blond włosy spływające niewiele poza ramiona. Gdybym miał określić ją jednym słowem, no, może dwoma, powiedziałbym: cud natury.

- Przepraszam za wtargnięcie, ale chciałbym przedstawić wam nową koleżankę. Będzie uczyła się z wami. To Arbelina Naram-Sin - odezwał się dyrektor.

Następnie szeptem zamienił kilka słów z naszą wychowawczynią, a ta po chwili wskazując wolne miejsce, powiedziała do nowej:

- Możesz usiąść tam, obok Krysi. - Co tamta uczyniła.

* * *

„Nowa" szybko zdobyła sobie opinię dziwnej, a to za sprawą tego, co zdarzało się jej czasami powiedzieć. Toteż dziewczyny traktowały ją z pewnym dystansem. Jeszcze pierwszego dnia, Kryśka, ta, z którą kazała usiąść Arbelinie wychowawczyni, zbulwersowana oznajmiła nam:

- Wiecie, co mi powiedziała? Że mogę do niej zwracać się „księżniczko". Wyobrażacie to sobie?

Jeśli chodzi o mnie, to w jakiś sposób ta jej inność fascynowała, ale zarazem zniechęcała do bliższej znajomości. Chociaż nie powiem, starała się być sympatyczną i może nawet taką była. Okazała się też dość spokojną dziewczyną, raczej bez szaleństw i niekiedy, takie odnosiłem wrażenie, nieśmiałą czy bardziej trafnie, zagubioną. Przyznam się, że wolę dziewczyny zdecydowane, dlatego, mimo tej mojej fascynacji, Arbelinę traktowałem tak samo, jak inne koleżanki w klasie. Ciekawe, że zawsze ubierała się w jasne ciuchy. Najczęściej białe spodnie lub białą spódnicę, czasami w coś kolorowego, ale zawsze były to jasne odcienie. Nigdy nie widziałem jej choćby w czarnych leginsach albo ciemnej bluzce.

* * *

Na tydzień, może dziesięć dni przed andrzejkami zaobserwowałem na dużej przerwie ciekawy obrazek. Arbelina po kolei podchodziła do kilku dziewczyn i coś mówiła, po czym, po odpowiedzi, odchodziła ze spuszczoną głową. Zorientowałem się, że o coś prosi, a one jej odmawiają. Do końca następnej lekcji zżerała mnie ciekawość, o co chodzi, ale raczej nie miałem szansy się dowiedzieć. Myliłem się. Po lekcjach Arbelina podeszła właśnie do mnie.

- Cześć - rzuciła niepewnie.

- Cześć.

- Wiesz, rodzice wyjeżdżają na sobotę i niedzielę w ważnej sprawie. A ja... ja po prostu nie lubię być sama. Sprowadziliśmy się tutaj niedawno i jeszcze nie znam wszystkich obyczajów, no i czuję się trochę nieswojo, no i nie chciałabym tak długo być sama, a szkoła dopiero w poniedziałek... No i pomyślałam, bo mieszkamy niedaleko siebie, że może byś mógł przyjść w sobotę do mnie. Tak na godzinę wystarczy. Ale jeśli nie możesz, to nie szkodzi - uśmiechnęła się, wzruszając ramionami.

- A nie możesz zaprosić którejś koleżanki? - Opinia „dziwnej", kazała mi być ostrożnym.

- Chciałam - zasmuciła się - ale żadna nie mogła. Bywa. - Ponownie wzruszyła ramionami. - To jak, przyjdziesz? Proszę.

- Dobrze, mam wolne popołudnie - rzekłem ostrożnie. - O której? Może być o szesnastej?

- Zgoda. - Niemal podskoczyła zadowolona.

Nowiną podzieliłem się z najlepszym kumplem.

- Człowieku, nie boisz się? - zapytał zdziwiony. - Wiesz przecież, że ona jest trochę nie teges? - Kumpel wykonał wymowny okrężny ruch palcem wskazującym w okolicy ucha. - Nie wiadomo co zrobi, jak będziecie sami. Może wyciągnie nóż i cię zadźga, jak na tym filmie, wiesz.

- Nie wygłupiaj się. - Obawy kumpla wydały mi się cokolwiek śmieszne. - Ona jest normalna, tylko czasami coś chlapnie. Przyjechała chyba z zagranicy, to może wydawać się dziwna. A zadźgać to prędzej zadźga ta wściekła Ewka, co kopnęła Pawła.

- O rany, nie przypominaj mi. - Kumpel zrobił zbolałą minę. - To właściwie moja wina. Namówiłem Pawła, by powiedział do Ewki „Miałam ci jabłonkę" i że ta jest za głupia i nie załapie.

- Załapała. Wrzasnęła na cały korytarz „A ty nie masz jaj" i kopnęła go tam. Omal nie padł na podłogę.

- Na szczęście nie kopnęła aż tak mocno.

- Na szczęście - zgodziłem się.

- Ale jak przeżyjesz spotkanie z Arbeliną, to będziesz musiał mi opowiedzieć, co się działo, koniecznie. - Mrugnął okiem, co oznaczało, że liczy na pikantne szczegóły z zaliczenia Arbeliny.

Przed kumplem zbagatelizowałem jego obiekcje co do mojego bezpieczeństwa sam na sam z panną „A". Nie dałem po sobie poznać, jednak ta sugestia z nożem mimo wszystko trochę mnie zaniepokoiła. Takiej możliwości nie brałem pod uwagę. Wszakże było już za późno. Słowo się rzekło.

* * *

I przyszła sobota. Zjawiłem się przed drzwiami Arbeliny punktualnie o szesnastej z kwiatkiem w dłoni, zakupionym z bólem serca w pobliskiej kwiaciarni. Otworzyła drzwi, a ja... Nigdy żadna dziewczyna jeszcze nie zbiła mnie z pantałyku, ale teraz stanąłem jak wryty, nie mogąc się ruszyć, ani wydobyć z siebie głosu.

Przede mną stała dziewczyna w zjawiskowej, długiej, białej oczywiście, chyba balowej sukni do kostek z falbanami, przewiązanej złotym paskiem w talii dla podkreślenia kobiecych kształtów, w białych skarpetkach i białych butkach ze złoceniami. Ku mojemu zadowoleniu na płaskim obcasie. Nie wiem czemu, ale dziewczyna na szpilach zawsze kojarzy mi się z dziwką. Co innego dojrzała kobieta. Jednak ten widok Arbeliny to jeszcze nic!!! Na głowie miała sporą, błyszczącą złotą koronę wysadzaną różnokolorowymi szkiełkami w dużej ilości i różnych rozmiarach. Całości dopełniał uroczy uśmiech na jej twarzy.

- To dla mnie? - W końcu przerwała ciszę, sięgając po kwiatek.

- Oczywiście, cze... cześć - wydukałem, dopiero teraz powoli odzyskując mowę.

- Witaj i dziękuję. - Uroczo pokręciła biodrami. Równocześnie przysunęła główkę kwiatka do nosa i powąchała. - Ślicznie pachnie - dodała z zadowoleniem, zerkając znad kwiatka prosto mi w oczy.

Kwiatek powędrował do wąskiego flakonika, a całość stanęła na stoliku w salonie, do którego zostałem uprzejmie zaproszony.

Nim usiadłem na luksusowej kanapie wypoczynkowej, moją uwagę przykuło stojące z boku terrarium. Podszedłem bliżej, obserwując gadzinę wewnątrz, która momentalnie podniosła łeb, spoglądając mi prosto w oczy. Poczułem ciarki, bo wydało mi się, że patrzy na mnie jak człowiek. Tymczasem zbliżyła się Arbelina.

- Wąż? - zapytałem.

- Żmija.

Chwilę patrzyliśmy na gada, po czym dziewczyna złapała mnie za rękę i ze słowem „chodź", i pięknym uśmiechem godnym księżniczki, pociągnęła w kierunku kanapy. Usiedliśmy, Arbelina na boku, wcześniej zrzucając pantofle, przodem do mnie z podkulonymi nogami. Panowała cisza, podczas gdy ja nie mogłem nasycić się pięknem widoku - dziewczyny w złotej koronie z diamentami. W pewnym momencie delikatny uśmiech na jej twarzy zastąpił przestrach.

- Och! Przepraszam! - spłoszyła się. - Mama mówiła mi, że gościa zawsze trzeba na początku czymś poczęstować. W pałacu mieliśmy służbę, a tu muszę sama, to mi się zapomniało. - Zawstydziła się. - Może jesteś głodny? Mogę zrobić kanapki.

- Nie, nie trzeba.

- Potrafię. Robię całkiem smaczne - zapewniła.

- Na pewno, ale nie jestem głodny. - Cały czas uśmiechałem się, słuchając jej słów.

- To może czegoś się napijesz?

- A co masz?

- Lemoniadę, colę, sok wiśniowo-jabłkowy, wodę gazowaną i niegazowaną, mleko, owocówkę... A nie, oranżadę. Owocówka to co innego. - Dyskretnie się zaśmiała, kończąc wyliczankę.

- Może być lemoniada.

- Świetnie - ucieszyła się.

Kilka minut później przyniosła na złotej tacy, a przynajmniej wyglądającej na złotą, dwie wysokie szklanki z napojem, w każdej szklance dwa plasterki cytryny i słomka do popijania. Szklanki były oszronione, więc widać było, że napój jest zimny. Całość postawiła na stoliku przede mną.

- Sama zrobiłam - pochwaliła się. - Mama mówi, że powinnam się jeszcze nauczyć gotować, bo tu nie ma służby i wszyscy są sobie równi, ale ja na razie jestem dumna z tego, że udało mi się zrobić lemoniadę. Trochę dziwne, że tak wszyscy są sobie równi, prawda? - dodała, siadając obok mnie, jak poprzednio, z podkulonymi nogami.

Zdziwiłabyś się, jakbyś się dowiedziała, jak to naprawdę jest z tą równością i służbą, pomyślałem. Głośno jednak powiedziałem wymijająco:

- Czy ja wiem...

Patrzyliśmy na siebie, a ja odniosłem wrażenie, że na coś oczekuje. Dopiero po chwili olśniło mnie. Sięgnąłem po szklankę.

- Proszę. - Podałem Arbelinie napój.

- Dziękuję. - Z nienaganną manierą odebrała szklankę. Wówczas sięgnąłem po swoją.

Popijając przez słomkę, rozmawialiśmy dłuższy czas, głównie na tematy szkolne, bo przecież to nas najbardziej łączyło. Od dłuższego czasu nurtowało mnie pewne pytanie, ale tak jakoś nie było okazji, by je zadać. Teraz gdy napój jej i mój niemal się skończył, uznałem, że to dobry moment.

- Skąd takie nietypowe imię, Arbelina?

- Nietypowe? Raczej normalne. - Wydawała się zdumiona pytaniem. - Tak rodzice mnie nazwali, ale jak za długie, to możesz do mnie mówić Abi. Trochę dziwnie, ale też fajnie.

Abi, dziwnie? Teraz to ja się zdziwiłem, ale tylko w myślach. Nie powiedziałem jednak nic, tylko wziąłem od niej pustą szklankę i wraz ze swoją odstawiłem na tacę. Usiadłem ponownie, ale tym razem przodem do niej, opierając się ramieniem o szczyt kanapy. Patrzyliśmy znowu na siebie w milczeniu. Ech, trudno było mi oderwać wzrok od niej. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Abi dyskretnie zwilżyła usta. Pomyślałem, że teraz jest najlepsza okazja. Poczułem wewnętrzne przekonanie, że lepszej już nie będzie. Teraz albo nigdy. Powoli nachyliłem się w kierunku dziewczyny i gdy byłem już blisko jej ust, niespodziewanie „uciekła" mi.

- Zaczekaj - powiedziała - zdejmę tylko koronę, bo będzie przeszkadzała i... I jest trochę ciężka - uśmiechnęła się przepraszająco.

Odłożyła koronę na stół i ogarniając włosy, z uśmiechem zadowolenia usiadła ponownie. Tym razem nieco bliżej, bo nasze kolana się zetknęły.

Ponownie zbliżyłem się do jej ust. Tym razem nie uciekła. Najpierw delikatnie muskałem i przygryzałem jej wargi, rozkoszując się ich miękkością i przedłużając chwilę, w której zawładnę językiem i podniebieniem. W końcu nie dałem rady i wsunąłem język pomiędzy zachęcająco rozsunięte wargi i zęby, bez jakiegokolwiek oporu z jej strony.

Miłym zaskoczeniem było, że od razu jej język podjął erotyczne wyzwanie, splatając się z moim. Czasami to ona wsuwała mi język i przejmowała na chwilę inicjatywę i władzę nad moim podniebieniem. W trakcie tego pocałunku co chwila przeszywały mnie dreszcze, jak gdybym robił to pierwszy raz. Wydało mi się, jakby w kwestii całowania otrzymała staranne wyszkolenie na jakiejś pensji dla panien. Chyba niezwykłość tej dziewczyny tak na mnie podziałała. Nie liczyłem czasu, ale pewnie dopiero po kilkunastu minutach zdecydowałem się położyć dłoń na jej sukience, w miejscu, gdzie uwypuklała się pierś, ugniatając. Znowu nie doczekałem się sprzeciwu, a w zamian usłyszałem nosowy pomruk zadowolenia. Pobawiłem się tak jedną, potem drugą piersią, a nie napotkawszy oporu, postanowiłem spróbować czegoś więcej.

Przesunąłem rękę wzdłuż jej ciała, po biodrze, sięgając uda. Zacząłem powoli podciągać suknię, aż poczułem gołe udo Abi. Ostrożnie pieszcząc, wsunąłem dłoń pod i tak już mocno podciągniętą suknię, docierając do gołej pupy. Zdziwiłem się, że nie poczułem majtek. Stringi! Natychmiast przemknęło mi przez głowę. Spróbowałem je jakoś namacać, ale nic z tego. Przerwałem na moment pocałunek, nie tracąc zarazem przyjemnego kontaktu dłoni z pupą Arbeliny.

- Nie masz majtek? - zapytałem.

- Księżniczki nie noszą majtek. To niezbyt higieniczne i trochę niewygodne - wyjaśniła bez skrępowania. - Tylko jak gdzieś wychodzę, mama pilnuje, bym założyła, bo tu taki zwyczaj panuje. Ale i tak czasami się zapominam, hi, hi. No i jak jestem w spodniach, to już muszę... Fajnie, że tu dziewczyny mogą chodzić w spodniach. Podkreślają moje kształty, co podoba się chłopakom, Widzę, jak na mnie wtedy patrzą, przynajmniej niektórzy. To bardzo przyjemne. Może to samolubne, ale lubię być podziwiana. W końcu jestem księżniczką, więc staram się, aby tak było. Na zamku było łatwiej, tu mi trochę nie wychodzi, ale się staram.

Postanowiłem jeszcze o coś zapytać.

- Ubierasz się inaczej niż inne dziewczyny. Nie widziałem cię na czarno, tylko w jasnych albo białych ciuchach.

- U nas w czarnym lub bardzo ciemnym muszą chodzić tylko złe kobiety, wiedźmy, czy źli mężczyźni. Krótko mówiąc, tacy, co kogoś w przeszłości skrzywdzili. Ha, ha - zaśmiała się - jak tylko tu się osiedliliśmy, myślałam, że te na czarno, to złe dziewczyny, a takich była większość. Dopiero potem okazało się, że u was nie ma takiego podziału. Ja jednak przyzwyczaiłam się do swoich ubrań. Źle bym się czuła w czerni.

Zapadła dłuższa cisza.

- Możesz mnie dalej całować - cicho zachęciła Abi. Mimo podniecenia, które odczuwaliśmy, chyba to ona zachowywała większą trzeźwość umysłu.

- Przepraszam - mruknąłem skonsternowany swoim gapiostwem, natychmiast przywierając do ust koleżanki z klasy.

Pieszczoty nagiej pupy Abi były bardzo podniecające, ale szybko przestały mi wystarczać i postanowiłem sięgnąć po jej największy skarb. Przesunąłem dłoń z tyłka, macając teraz udo, ale na razie nie odważyłem się pójść ot tak do końca. Zabrakło mi odwagi. Mimo że wyobraźnia podpowiadała wiele, bardzo wiele, moja dłoń powędrowała teraz niżej, drażniąc receptory dotyku łydki, potem kostki i stopy. Wcześniej powoli zdjąłem z jej stóp błyszczące bielą skarpetki, czemu towarzyszył uśmiech zaciekawienia na jej twarzy.

Delektowałem się dotykiem podbicia, palców, ale gdy dotknąłem spodu, Abi zachichotała, próbując „uciec" ze stopą. Wykorzystałem jej dekoncentrację, szybko zagłębiłem się pod sukienkę. I tu pojawił się problem. Trzymała uda zaciśnięte, tym samym blokując dostęp do gorącego skarbu.

Wszelkie próby delikatnego rozchylenia ud spełzły na niczym. Nie wiedziałem, co zrobić. Zrezygnować? To byłaby w tej sytuacji dezercja. Zaryzykowałem i postawiłem wszystko na jedną kartę. Może się nie obrazi. Mocno, niemal brutalnie, spróbowałem wcisnąć rękę między uda, starając się je rozchylić. Dziewczyna mruknęła krótko, może trochę ją zabolało, ale poddała się, rozchylając nogi. Co ważne, mimo że mój nacisk już zniknął, pozostały rozwarte. Drżącą rękę zacząłem przesuwać tym razem po wewnętrznej części uda, w kierunku, z którego czułem bijące ciepło. I bliżej, tym większe. W końcu palce oparły się o wilgotne wargi, kobiecą doskonałość.

- Och! - jęknęła Abi, przerywając pocałunek.

Moje palce intensywnie pracowały, uniemożliwiając jej dalsze całowanie, ale nasze głowy cały czas się stykały. Z jej ust wydobywały się ciche jęki westchnień. Sprawiała wrażenie, że skupia się wyłącznie na przyjemności. Spróbowałem wsunąć palec do pochwy.

Och! - znowu jęknęła, poruszając lekko biodrami, gdy bez przeszkód zagłębiłem się w jej miękkim, gorącym, wilgotnym i zarazem śliskim wnętrzu. Zachęcony tym, zanurzyłem dwa palce, rozpoczynając palcówkę. Abi mocniej oparła się o mnie, wzdychając, cicho pojękując lub posykując zmysłowo, oddała się całkowicie przyjemności.

Nie chciałem, aby było zbyt monotonnie. Po minucie może dwóch, stanąłem przed nią i podciągnąłem dół sukni, najwyżej jak się dało. Wtedy wreszcie uzyskałem widok na pięknie rozwinięte wargi zroszone wilgocią, bez wątpienia gotowe na wszystko. Krótko spojrzałem na Abi. Dyszała mocno, a jej twarz i oczy promieniały podnieceniem. Nie czekałem dłużej i padłem na kolana, przywierając językiem do rozpalonej szparki. Najpierw trochę polizałem wzdłuż, potem decydowałem się zajrzeć językiem do jej wnętrza, potem zająłem się łechtaczką, a jeszcze potem... Potem niewiele pamiętam, utonąwszy w bezmiarze przyjemności. Co tu dużo rozprawiać! Arbelinka też utonęła w bezmiarze, na co wskazywały jej okrzyki i jęki, świadczące, że ledwo radzi sobie z przyjemnością, jakiej dostarczał mój język.

- Wystarczy - wysapała cichutko w pewnym momencie, ostrożnie próbując odsunąć mi głowę od swojego łona.

Czułem, miałem wrażenie, że całe jej ciało drży, ale z każdą chwilą słabiej. Powoli oboje się uspokajaliśmy.

- Podobało się? - zapytałem z dumą w głosie, gdy emocje opadły niemal całkowicie.

- No pewnie. Jeszcze pytasz - zdziwiła się. - Masz świetny język. Nic nie mówiłeś, że potrafisz nim tak świetnie operować - zachichotała.

Teraz ja się zdziwiłem. Bo niby co i kiedy miałem powiedzieć? „Cześć Arbelina, mam świetny język do...". Rzeczywiście dziwna jakaś. I ta korona, ale bosko w niej wygląda, co do tego nie miałem wątpliwości.

Zamiast odezwać, tylko uśmiechnąłem się niczym pogromca kobiet. Za to ona w czasie mojego rozmyślania podniosła się na moment z gracją, opuszczając i wygładzając suknię, po czym ponownie usiadła, tym razem grzecznie, również z gracją i jak zwykle z wyrazem zadowolenia. Trochę zmęczony klapnąłem obok Abi. Teraz patrząc na nią, można było sądzić, że nic się nie wydarzyło. No, może z wyjątkiem nieco bardziej niż zwykle falujących piersi.

Dziewczyna cudownie wyglądała w tej sukni, ale ja nabrałem przekonania, że gdyby ją zdjęła, widok byłby jeszcze bardziej cudowny. W myślach usilnie kombinowałem, jak ją do tego nakłonić, gdy niespodziewanie rozbrzmiał jakiś dzwonek, aż drgnąłem. Abi się poderwała, wzięła do ręki telefon i spojrzała na wyświetlacz.

- To mama, tylko ciii... - Położyła palec na ustach, abym się nie odzywał. - O jejku - jęknęła po chwili z rezygnacją, opuszczając ręce. - Pomyliłam się i rozłączyłam. Jeszcze dobrze nie znam tych waszych urządzeń. Dopiero się uczę. Zaczekaj, oddzwonię do mamy.

- Pomóc ci? - zaofiarowałem się.

- Nie, nie trzeba, poradzę sobie, muszę się w końcu nauczyć - lekko się zaśmiała.

Rozmowa z mamą trwała kilka minut. Niewiele z niej zrozumiałem, ale gdy Abi ją zakończyła, wydało mi się, że posmutniała. Odruchowo wstałem, podszedłem do niej i przytuliłem. Pozwoliła mi na to. Pogłaskałem ją po włosach.

- Coś się stało? - zapytałem.

- A takie tam rodzinne sprawy - uśmiechnęła się niepewnie.

Nie chciałem ciągnąć jej za język, skoro sama nie chciała mówić. Atmosfera jednak mocno siadła i musiałem coś zrobić.

- Jak się zdejmuje tę suknię? - zapytałem.

- Chcesz mnie całkiem rozebrać? - Ożywiła się. Przez smutek na jej twarzy przebił się lekki uśmiech. - Możliwe, że będę się wstydziła. Nie wiem. - Dodała, krygując się.

- Przecież i tak już dużo widziałem.

- Prawda. - Wcześniejszy wyraz zasmucenia zniknął całkowicie, zastąpiony przez wyraz rozbawienia. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę. - Dobrze - powiedziała z namysłem - ale też coś musisz zrobić.

- Co?

- Zgodnie z protokołem nikt nie może być ubrany w towarzystwie nagiej księżniczki.

- Naprawdę? - Zrobiłem duże oczy.

- Nie, śmieję się. Nie ma takiego przepisu, ale byłoby mi miło, gdybyś też się rozebrał.

- Zgoda.

- No to rozepnij mi guziki na plecach. Resztą zajmę się sama. - To powiedziawszy, odwróciła się tyłem.

Miałem niejakie problemy. Kto wymyślił guziki zamiast suwaka i po co tyle, wystarczyłby jeden, wkurzałem się, męcząc z rozpinaniem. W końcu się udało, a Arbelina dotrzymując obietnicy, resztą zajęła się sama.